sobota, 24 listopada 2012

Nic człowiekowi nie degraduje godności jak poczucie bezsilności.

http://www.silesia-schlesien.com/index.php?option=com_content&view=article&id=235:henryk-martenka-polak-niemiec-dwa-bratanki-&catid=37:artykuy


Rzadko kiedy informacja budzi takie poczucie wściekłej bezradności. Niemieckie media alarmują: kradną wszystko!”doniosła Deutsche Welle. O alarmującej sytuacji na pograniczu z Polską i Czechami napisał "Koelner Stadt-Anzeiger". Autor, Bernhard Honningfort opisuje długi szereg przypadków, które układają się w koszmar, jaki przeżywają niemieccy handlowcy, rolnicy, budowlańcy i zwykli mieszkańcy terenów przygranicznych.
Gazeta opisuje m.in. sytuację dilera maszyn rolniczych Michaela Brandinga, który stara się sprzedawać maszyny "zanim nie zostaną mu wcześniej skradzione. Tu kradną wszystko, przyznaje, i zaznacza jak bardzo czuje się bezradny, bezbronny i wściekły. - Nawet nie wspominam już o samochodach. Chodzi o maszyny rolnicze, maszyny budowlane, traktory czy nawet bydło, rowery, diesel, rynny i karpie ze stawu. Kiedyś chłopi w czasie żniw nocą zostawiali maszyny na polu. Dziś wracają nimi do obejścia i barykadują wjazd. To jest jakiś obłęd - mówi Branding. Nie ma nic przeciwko Polakom, jedna trzecia jego klientów jest zza polskiej granicy, ale wreszcie coś się musi wydarzyć!
Niemieckie władze nie są, jak twierdzi Deutsche Welle, bezczynne: "Z Poczdamu wysłano na tereny przygraniczne specjalne oddziały policji. Są wspólne polsko-niemieckie patrole, wspólne biura, helikoptery, z których na odległość trzech kilometrów można rozpoznać znaki rejestracyjne. Są specjalne oddziały policji w Brandenburgii i Saksonii i prokuratury zajmujące się zorganizowaną przestępczością. Czego tylko brak, to widocznych sukcesów".
Ludzie, coraz bardziej bezradni, bezsilni i zdesperowani dają upust rozżaleniu; uważają, że kary dla złodziei są zbyt łagodne a niemieckie więzienia to „oazy wellnesu”. Politycy rozkładają ręce, zaś policjanci w ogóle nie panują nad sytuacją. Ludzie pytają, jak można było tak bezmyślnie otworzyć granice przy tak dużych różnicach w poziomie życia. Nic dziwnego, że ze wschodniej Europy napłynęli złodzieje. Jeden z poszkodowanych, właściciel sklepu był świadkiem jak na ulicy, tuż przed sklepem, pobity został jego klient, któremu od razu skradziono samochód. - Chcę mieć broń - powiedział. - Chcę żeby było prawo tak jak w Stanach, żebym mógł bronić mojej własności.
Nic człowiekowi nie degraduje godności jak poczucie bezsilności. Polscy i czescy złodzieje w bezczelny sposób wykorzystują brak granic i kontroli celnej, kradnąc na potęgę wszystko, co im w łapy wpadnie. I nie ma takiego, żeby im w tym przeszkodził. Aż korci, by odnieść się do tego co już w naszych dziejach było i się sprawdziło. Mamy bowiem wspólny w tej materii dorobek.
W miastach Polski średniowiecznej obowiązywało prawo niemieckie, magdeburskie. Antonina Jelicz w „Życiu codziennym średniowiecznego Krakowa” pisze, że za kradzież karano na gardle i ręce. „Przy bramie kościoła Mariackiego zakuwano skazańców w kuny na ogólne pośmiewisko. Chłostano winnych przy pręgierzu na Rynku, a nóż wiszący w Sukiennicach ostrzegał złodziei że karą za kradzież bywa obcięcie uszu”.
Kara w dawnych czasach musiała odstraszać. I odstraszała, co nie znaczy, że nie było złodziei. Byli, ale w liczbie mniejszej, niż gdyby im pobłażano. Walczono z nimi różnie, ale zawsze brutalnie. W walce z przestępczością władze średniowiecznego Wrocławia stosowały kilka rodzajów kar – pisze Wojciech Chądzyński w książce Wrocławskie wędrówki po Dolnym Śląsku i jego stolicy. Tych, którzy łamali prawo, w zależności od wagi popełnionego przestępstwa, zamykano w klatce, stawiano pod pręgierzem, poddawano karze chłosty, wypędzano z miasta, zamykano w więzieniu lub pozbawiano życia. Najłagodniejsza była kara hańby. Skazanych na nią umieszczano w klatce lub przykuwano do pręgierza i wystawiano na widok publiczny. W ten sposób karano pijaków, złodziei, oszustów oraz tych, co zakłócali spokój.
Więzieniem, pisze Chądzyński, przeznaczonym dla niskich stanów, była Wieża Krupnicza, zwana Wieżą Dobrej Kaszy. Stała do roku 1838. W okresie, gdy zamykano w niej skazanych, we Wrocławiu powiedzenie „iść na dobrą kaszę” oznaczało nic innego, jak „iść do więzienia”, a przymiotnik „dobra” miał w tym przypadku podtekst ironiczny, gdyż, jak wiadomo, w ówczesnych więzieniach jedzenie było raczej podłe.
Ale to nie kiepskie menu miało budzić grozę wśród rzezimieszków, lecz nieuchronność kary. Dokładnie to, co i dziś powinno stanowić istotę prawa. „Złodziej ma być obieszon” zalecał jeszcze w XVIII wieku popularny kodeks prawa karnego, przywołany przez Stanisława Milewskiego w książce „Szemrane towarzystwo niegdysiejszej Warszawy”. W polskiej praktyce kryminalnej, pisze autor, wzorowanej przede wszystkim na niemieckiej, bardzo zabiegano o to, by skazaniec jak najdotkliwiej i najdłużej odczuwał ból. Stąd z rozmachem organizowane egzekucje, które ściągały tłumy mieszczan i pospólstwa. Ale czy powieszenie złoczyńcy naprawdę było to skuteczne? Gdzież tam… Właśnie podczas takich masowych widowisk odbywały się złodziejskie żniwa. U Jędrzeja Kitowicza w „Opisie obyczajów za panowania Augusta III” czytamy o ówczesnych rzezimieszkach, że „mieszając się w ciżbę, kieszenie z pieniędzmi wyrzynali, albo z nich zegarki, tabakierki lub chustki ludowi wyciągali”. Dopiero w XIX wieku prawnicy zdali sobie sprawę, że stosowana srogość prawa magdeburskiego owocuje skutkiem przeciwnym. Budzi odrazę nie dla sprawcy, ale wymiaru sprawiedliwości.
To nie są konkluzje, rodzące się w głowach polskich złodziei u zachodnich sąsiadów rabujących co się da i co się sprzeda. Ale czy okradzionym i bezradnym nie zrobi się cieplej na sercu, gdy wspomną sobie prawa, które kiedyś oddawały sprawiedliwość takim jak oni? Gdy wyobrażą sobie złodzieja zakutego w dyby, lżonego, a potem wieszanego na grodzkiej szubienicy przy aprobacie wiwatującego tłumu? Gdy wyobrażą sobie, jak smagano batem szabrownika pod ratuszowym pręgierzem, a potem przeganiano z miasta na cztery wiatry? A gdy jeszcze pomyślą, że mogli takiemu obwiesiowi do więziennej kaszy nasikać... Ech, miło jest pomarzyć… (Samo Zycie)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz